[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wcześniej czy pózniej i tak zostaną w tyle, ale im mniej bełtów poleci w naszą stronę, zanim to się
stanie, tym lepiej dla nas.
Myśli Orsany również podążały w tym kierunku:
- I czego oni siÄ™ tak ciebie uczepili?
- Zwykli grabieżcy - skłamałam, ciesząc się, że najemniczka siedzi z tyłu i nie widzi wyrazu
moich oczu. - Zabrali pieniądze, potem by zbezcześcili i zabili...
- Wiedzmę? Wieszając na drzewie głową do dołu? Coś mi się nie chce wierzyć. Bardziej podobne
do przesłuchania czy namawiania do niedobrowolnej współpracy.
- A leszy ich tam wie, dzięki tobie nie miałam okazji porozmawiać z nimi o konkretach -
wykręciłam się. - Kto cię trenował? Dobrze walczysz.
Z jakiegoś powodu teraz Orsana chwilę milczała:
- A, to... tata, trochę wujek. Oni przez całe życie służyli w legionie, wojacy z dziada pradziada, w
domu rozmowy były tylko o tym, jak i kogo posiekali na tatar.
- Ty też chciałaś?
- A kto mnie tam pytał? Uczyli machania mieczem, ponieważ sami nie umieli nic innego - z
pretensją w głosie powiedziała dziewczyna. Wyglądało na to, że pożegnanie z krewnymi wcale
nie było aż tak ciepłe, jak mogło się to wydawać.
- Dlaczego nie wysłali cię do winesskiego legionu? No dobrze, ostatnia wojna pomiędzy Belorią i
Winessą przypominała raczej głupi dowcip: armie wyszły na pole walki, popatrzyły po sobie, po
czym nasza wycofała się bez walki, a wasza ze zdziwienia nawet nie poszła grabić wsi. Ale kto
może zaręczyć, że następnym razem nie zetkniecie się z ojcem nos w nos?
- Po pierwsze, po tamtej wojnie mamy z wami pokój podpisany na pięćdziesiąt lat. Po drugie, do
winesskiego legionu dziewczyn nie biorą. A tak przy okazji, tata opowiadał, że po wsiach się
jednak przeszli, ale bardzo uprzejmie i z pieniędzmi w garści, ponieważ trochę wstyd wracać z
wyprawy z pustymi rękoma, trzeba było przynajmniej jakiś upominek, niechby nawet słomianą
kukłę w regionalnym stroju przywiezć dla teściowej. Poza tym słoninę macie tanią. Nasi się
potem długo dopytywali, czy to była jednak wojna, czy belorska zabawa narodowa: wyzywamy
sąsiadów, zbieramy wojsko, efektownie maszerujemy przez połowę kraju, a potem przepraszamy
i mówimy, że żartowaliśmy? W ramach wsparcia regionalnego chałupnictwa i sprzedaży zleżałej
słoniny?
- Oj, tak, nasz król to prawdziwy specjalista, jeśli idzie o zabawy narodowe - westchnęłam. -
Pamiętam chociażby oblężenie Wzgórza Zamkowego. Pewnie przed tą całą  wojną trenował.
- A co za wzgórze? - zaciekawiła się najemniczka. No i musiałam opowiedzieć Orsanie tę smutną
i pouczającą historię. A przy okazji umiliłyśmy sobie drogę.
...Dwa lata temu świętowaliśmy równe sto lat od zajęcia przez wojska królewskie wspomnianej
już twierdzy na wzgórzu za miastem. Tak w zasadzie to nikt nie pamiętał, z jakim wrogiem
walczył nasz odważny naród i skąd rzeczony wróg się w twierdzy w ogóle wziął, ale
najważniejsze było, że wygrali ci, co powinni, czyli my. No więc król postanowił, że uczci tę
wspaniałą datę festynem z inscenizacją ataku na ruiny. W całym kraju ogłoszono święto, żądny
igrzysk naród radośnie zjechał się do stolicy, a Naum zarządził, by w związku z okazją
wypolerować jego paradną zbroję, która z racji nieużywania zdążyła już
zardzewieć, i jakoś przygotować twierdzę, przynajmniej z przodu. Sumienni budowniczy w
terminie postawili kamienną ścianę na zębatych resztkach starych murów - co prawda zrobili to
dokładnie tak, jak król kazał, czyli przed główną bramą. Sądząc ze wszystkich oznak, powstała
forteca obliczona była na bezgranicznie tępego i upartego wroga, który cierpi na nadmiar
rycerskiego honoru i polezie na tę jedyną ścianę. Na obrońców twierdzy wyznaczono
znajdujących się w niełasce dworaków, których przebrano za zagadkowych wrogów, czyli w
czarne skórzane zbroje bez znaków rozpoznawczych. Sam król zażyczył sobie stanąć na czele
elitarnego oddziału rycerzy, na wszelki wypadek założywszy na hełm największą i najbardziej
błyszczącą koronę, żeby jakiś nadto energiczny obrońca nie spowodował przypadkiem urazów na
ciele Jego Delikatności. Dookoła wzgórza rozstawiono kramy ze słodyczami i piwem, dziesiątki
minstreli, przekrzykując się nawzajem, rozdzierało ciszę pełnymi uczucia pieśniami - z bliżej
nieznanego powodu poświęconymi Naumowi, a nie prawdziwemu zwycięzcy. Wędrowni
kuglarze dławili się ogniem, a złodzieje bez większych przeszkód pozbawiali kieszenie gapiów,
podziwiających maszerujące w kierunku wzniesienia wojsko, nadmiaru gotówki.  Wrogowie
smętnie obserwowali wojsko ze szczytu ściany, trzymając w pogotowiu długie lagi, drewniane
miecze i wiadra z zimną wodą, które miały zastępować wrzącą smołę.
Wydarły się trąby bojowe, król uroczyście zsiadł z konia u podnóża wzniesienia, zasalutował
mieczem w kierunku przeciwnika i bardzo malowniczo wskazał tymże mieczem twierdzę.
Rycerze odważnie rzucili się do szturmu.
Niestety, król nie wziął pod uwagę jednego przykrego drobiazgu - jego daleki poprzednik
atakował zamek suchym latem, a lato obecne było deszczowe jak rzadko. Skutek: gliniasta ziemia
na łysych zboczach wzgórza zmieniła się w śliskie błoto, na którym miałaby trudności nawet
koza, a co tu dopiero mówić o setce zakutych w zbroje rycerzy.
Pierwsza dziesiątka dowodzonych przez Nauma entuzjastów zdołała w jakiś sposób oszukać
prawa natury i dotrzeć dosyć wysoko, na jakieś czterdzieści łokci, ale obrońcy nie zdążyli nawet
chlusnąć w kierunku zuchwalców wodą, bo i bez tego wilgotna ziemia osunęła się pod ich
stopami.
Liczne wśród widzów niewiasty zapobiegawczo zakryły uszy swoim nieletnim dzieciom -
umazana błotem kupa ludzi zsuwająca się z łomotem wydawała z siebie mnogość niekoniecznie
cenzuralnych dzwięków, które zbierały się w słowa, a nawet i we wcale skomplikowane zdania.
Powoli, acz pewnie rzeczona kupa rozpełzła się, wyjawiwszy na samym dole nieco wymiętego
króla w pogiętej koronie. Rozezlony Naum złapał oddech i zarządził powtórny atak, tym razem
nie świecąc rycerzom osobistym przykładem, a tylko z natchnieniem komenderując nimi przy
użyciu szerokiej tuby.
Rycerze z uporem dążyli do twierdzy na kolanach, podciągali się na wtykanych w ziemie
mieczach, a nawet pełzli, korzystając z ostrych czubków żelaznych butów i uwieńczonych
kolcami nakolanników. Ale wystarczało, że jeden z nich zaczął się ześlizgiwać, by wszyscy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl