[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najbliższej przyszłości - dodał, próbując ukryć radość w głosie.
- Ależ nie, monsieur ambasador. Wysyłają mnie do ambasady w Waszyngtonie.
Promocja.
- O - Bruckner starał się uśmiechać.
- Oui. Wiedziałem, że to pana ucieszy. Za pozwoleniem pańskiej wspaniałej córki, będę
mógł dalej ją widywać. - Montand zapalił papierosa, którego wyciągnął z małej, srebrnej
papierośnicy.
Bruckner ponownie się uśmiechnął, nienawidził mężczyzn używających papierośnic.
- Cóż, westchnął, odchodząc od córki i Francuza - jak wytrzymujecie stanie tu i
rozmowę ze starcem, mając tak dobre wieści. Powinniście się bawić.
- Bawić, tato? - wyszeptała córka, spoglądając w dno szampanki, którą trzymała w
dłoni.
Bruckner podziwiał jej blond włosy i błękitne oczy pod długimi rzęsami. Wyglądała,
jakby odrodziła się w niej jego żona, zmarła przy porodzie Cheryl.
- Jesteś tak podobna do swojej matki - Bruckner zapomniał o stojącym obok młodym
Francuzie. - Nawet twój upór. - Pocałował ją znowu w policzek i odszedł.
Idąc korytarzem do biblioteki, spojrzał przez duże okno na zaciemniony trawnik i
rzezbione w metalu pręty ogrodzenia, oddzielającego teren ambasady od Pakistanu. Przed
budynkiem widział samochody i minibusy oraz światła do telewizyjnych kamer. Reporterzy
tkwili tam od dwunastu godzin, od chwili kiedy Stany Zjednoczone i paru ich sojuszników,
ogłosiły chęć opuszczenia pakistańskiej stolicy. Sprawy oficjalne pozostawiono w rękach
groznego Szwajcara. Bruckner pomyślał z goryczą o tym, że będzie musiał powiedzieć coś
dziennikarzom, albo opuszczając ambasadę, za sześć godzin, albo na lotnisku.
Zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami do biblioteki i rozpiął kamizelkę. Nie znosił
oficjalnych strojów. Z szerokim zamachem pchnął drzwi obiema rękami.
- Panowie - rozpoczął, zmierzając do swego biurka i wymieniając ukłony z każdym z
gości: ambasadorami Francji, Wielkiej Brytanii, zachodnich Niemiec, i Szwajcarii. - Mam
nadzieję, że panowie piją koniak - powiedział, poprawiając poły fraka, kiedy siadał za biurkiem
na krześle obitym skórą.
- Reinhardt? - zaproponował, sięgając po butelkę. Szwajcarski ambasador poprosił go,
by został na miejscu.
- To jest mój lekarz i moja żona. Ona donosi mi o wszystkim. %7ładnego alkoholu.
Okropny sposób na życie - podsumował Szwajcar, dmuchając w pustą fajkę i drażniąc tym
dzwiękiem Brucknera.
Napełniwszy duży, kryształowy kieliszek kilkudziesięcioma gramami koniaku,
Bruckner przepłukał gardło.
- Podejrzewam, że wszyscy wiemy o co chodzi.
- Zwracając się do ambasadora Szwajcarii, dodał:
- Przykro mi zostawiać cię tutaj z naszymi kłopotami, Reinhardt.
- To cześć bycia Szwajcarem - odpowiedział mężczyzna i ponownie zajrzał do swojej
fajki.
- Jestem pewien, iż mówię w imieniu wszystkich obecnych tu kolegów. Nasze rządy z
pewnością nie zapomną tej przysługi, Reinhardt. Wracając do sprawy, hmm?
- Arnoldzie? - pytał ambasador brytyjski. - Co mówi CIA? Nasi chłopcy twierdzą, że
Rosjanie idą na całego. Czy to oznacza wojnę?
Bruckner spojrzał na Anglika i siedzącego obok Francuza. - Mam nadzieję, że nie. Ale
Rosjan trzeba powstrzymać. Prezydent i departament stanu są w kontakcie ze wszystkimi
rządami państw sprzymierzonych, z brytyjskim premierem, francuskim prezydentem i
niemieckim kanclerzem. Będę szczery, nie wiem, jak to się skończy.
- Czy prezydent USA wyśle swoje siły do Pakistanu, tak jak to obiecywał? - Przez
chmurę papierosowego dymu przemówił francuski ambasador.
- Jeżeli moja odpowiedz pozostanie między nami - zaczął Bruckner, wiedząc, że tak
będzie - odpowiem: tak. Część naszych sił szybkiego reagowania jest już gotowa do startu z
Egiptu. CzekajÄ… na rozkaz.
- A jaki będzie rozkaz? - zachodnioniemiecki ambasador założył ręce na brzuchu,
przypominajÄ…c Bismarcka.
- Jest ultimatum czasowe, nieprawdaż, Arnoldzie? - wtrącił Anglik.
- Tak, to prawda - odpowiedział Bruckner, wpatrując się w koniak. - W chwili obecnej
to już mniej niż doba. - Przesunął wzrok na zegarek.
- I gdzież to wszystko nawaliło, amis - Francuz zapalał kolejnego papierosa od
żarzącego się poprzedniego niedopałka.
- Co takiego? Przepraszam, nie słuchałem - Bruckner zdawał się być nieobecny.
- Pytałem, gdzie to nawaliło? - Francuski ambasador podszedł do okna, rozchylając na
chwilę listwy żaluzji.
- Gdzie nawaliło co, Serge? - spytał Amerykanin bez przekonania.
- Jesteśmy myślącymi logicznie ludzmi. Rosjanie też. I nagle stoimy w obliczu końca
ludzkości - Francuz mówił po cichu, głosem monotonnym i bez emocji.
- Serge, twierdzę, że całe to gadanie o końcu ludzkości... naprawdę... - mamrotał
ambasador brytyjski. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl